Wszystko we wszechświecie ma swe przypisane miejsce, do którego prędzej czy później zmierza. Każdy spadający liść, każdy płatek śniegu, każda kropla w rzece, choćby nie wiem, jak bardzo opierały się grawitacji i prądowi rzeki, wypełnić muszą swoją rolę w scenariuszu, w którym to odzyskując świadomość jej istoty, ślepy odzyskuje wzrok a wraz z nim zdolność oddzielenia ziaren od plew, prawdy od fałszu, miecza od pomocnej dłoni, zostawiając za sobą to, co należy do przeszłości, stawiając przed sobą to, co należy do przyszłości, co wspiera jego ścieżkę wiodącą ku wypełnieniu jego roli, dokonując wyborów wiodących ku przypisanemu miejscu we wszechświecie.
Wracając z podróży, wlokę nogami po klatce schodowej. Wypełniona po brzegi skrzynka na listy, zdradza, że nikt pod 21 długo nie przebywał. Reklamy z marketów, rachunki do zapłacenia, znów reklamy, ulotki, z których dwie zwracają moją uwagę. Zbliżają się wybory parlamentarne. Reklamujące swoje zasługi partie, jak co 4 lata przypominając sobie o moim istnieniu, proszą o głos. Grzebię kluczami w zamku, by po chwili zasiąść z kawą na kanapie. Towarzyszy mi widok dwóch ulotek i odgłosy bawiących się za oknem dzieci, które towarzyszyć mi chcą w lekturze literatury z gatunku „panda”. Popijając tą samą co zwykle kawę z mlekiem, sięgam po pierwszą ulotkę. Wysilając wzrok, przeganiam mgiełkę sprzed zmęczonych wieczornym półmrokiem oczu i po chwili litery zaczynają układać się w treść. W pierwszej z ulotek przemawia do mnie partia „Chciwość”:
Zadbamy o twe finanse…
– Buhahahahahaha…
Dochodzący przez otwarte okno dziki chłopięcy śmiech przerywa mi początek lektury. Przez firanę dostrzegam grupkę dzieciaków, zdaje się opowiadających sobie dowcipy. Jeszcze chwile mierzę wzrokiem, czy aby żadne z nich nie trzyma w dłoni tej samej co ja ulotki i zaczynając od początku, jeszcze raz zanurzam się w jej treści:
Zadbamy o twe finanse, wzbogacisz się ubożejąc
Pamiętaj, że wartością nadrzędną nie jest pieniądz
Nim się zaopiekujemy dla twojego dobra
Im więcej nam dasz tym twa dusza bardziej szczodra
Jedna ręka ci 500 odda, druga 600 zabierze
Droższy chleb, droższa kawa, droższe za zmarłych pacierze
Tylko z nami wszystko działać może na twą korzyść
Nasza chciwość, nasz tupet pozwolą lepszy świat stworzyć
Bo uczciwość nie jest w cenie
Bo tylko nasz interes ma znaczenie
Reszta niczym chwasty marne
Bo nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne
Zadbamy o twe finanse, więc wyborco bądź spokojny
Będziesz nam tak wdzięczny, że będziesz dla nas hojny
Z nami paradoksy przestają mieć znaczenie
Nic, że więcej dostaniesz, choć na chleb po wyższej cenie
Nic, że u nas usłyszysz o dostatku i bogactwie
Choć kościelnych mamy sojuszników głoszących o ubóstwie
Świętych choć o duszach ciemnych jak toruński piernik
Taplających się w bogactwie, które sponsorują wierni
Bądź więc i ty bogobojny, przeto zawsze skromny
Bo gdy nadejdzie czas, że już będziesz bezdomny
Dla zbawienia twej duszy, ku chwale Boga w darze
Dwa samochody przekażesz na toruńskie ołtarze
– Buhahahahahahahahahahahahh…
Szyderczy śmiech chłopca przekonuje mnie usilnie, że czyta jednak to samo co ja, budzi z uśpienia mą świadomość, zapewniając, że białe jest wciąż białe, że świat wbrew pozorom wciąż uściskiem desperacji trzyma się granicy między realnością postrzegania a paranoją, granicy niepozwalającej runąć w przepaść prowadzącą do świata makiet, przystani hipokrytów, chciwości zdolnej ukraść księżyc i w czarną noc wmówić, że to czarne jest białe.
Sięgam po drugą ulotkę, odczytując nazwę partii zwracającą się do mnie w swoich wypocinach: „Kłamstwo”.
– Buhahahahahahahhahah…
Zanosząc się śmiechem sięgam po filiżankę kawy. Podchodzę znów do okna i wymieniam spojrzeniem z kumplem od wspólnej lektury. Jego prześmiewcze i szydercze z pozoru spojrzenie skrywa w sobie coś znacznie więcej i im głębiej spoglądam, dostrzegam w nim dziecięce dobro utrzymujące w pogotowiu moją czujność, niepozwalające mi dać się zwieść, uwierzyć tysiącom much przekonujących mnie, że gówno smakuje. Siadam na kanapie powracając do lektury:
Nie potrzebujesz dostatku, lecz jego złudzenia
Nadchodzącego w nieskończoność niespełnionego marzenia
Chcesz w nim zasnąć i trwać, jak w kochanki ramionach
W obrazie kłamstwem malowanym niczym wyspa zielona
Gdzie paliwo po trzy złote, zjazd na Orlen jak drogą w Eden
Po kampanii, mordo ty moja, może być i po siedem
Gdy wygramy, a wygramy, rozdamy dobrze tę talię
Jeszcze jedna bitwa, jeszcze dorżniemy watahy, wygramy tę batalię
Zatop się w naszym śnie, zamknij oczy i spójrz na oazę
Poczuj jedność z wyspy zielonej krajobrazem
Ujrzyj przyszłość swoją, zieloną jak trawa chałupę
Po otwarciu oczu: chuj, dupę i kamieni kupę
– Buahahahahahahahahah…
Wszystko we wszechświecie ma swe przypisane miejsce, do którego prędzej czy później zmierza. Każdy spadający liść, każdy płatek śniegu, każda kropla w rzece… Są jednak idee, których rozmiar zniszczeń, jakie za sobą niosą jest na tyle duży, że nie potrafi ich pomieścić nawet przeszłość
Wstaję, udając się do kuchni, by odstawić filiżankę. Dostrzegam, że przed wyjazdem nie wyrzuciłem śmieci, postanawiam więc zrobić jeszcze krótki spacer. Do worka dorzucam niedopitą Coca-Colę i pudełko po ciastkach, by po chwili przemknąć po stopniach klatki schodowej. Mijając bawiące się przed blokiem dzieci, dostrzegam znajomą twarz chłopca i oczy nasze rozpoznają się wymieniając nicią porozumienia. Wygrzebuję z kieszeni klucze do kontenerów na śmieci i pozbywam się worków. Odchodząc rzucam za siebie jeszcze jedno spojrzenie na pozostawione śmieci a wśród nich widok dwóch okazów twórczości literatury z dziedziny „panda” czekających na utylizację. Robiąc krok przed siebie puszczam oko do Boga i spoglądam do góry na zapalone światło pod 21, bo wracam do domu, bo wracam do Domu…
Tam, gdzie wszystkie wybory zawodzą, okazując się fraszką, iluzją dla głupców, tańcem wilków i gniazdem węży, alternatywą między ciemnością a mrokiem, między pustką i nicością, tam wyłania się przywołujący niczym grawitacja spadający liść, niczym morze rwącą rzekę, jeden najistotniejszy w życiu wybór- wybór bycia człowiekiem.